Żyję!

18 Kwi

W tym roku to już trzeci Nowy Rok – 2557 ery buddyjskiej.  Kolejna długi weekend i okazja do podróży.  Nie pierwsze to nasze khmerskie święto – uczmy się na błędach i wiemy jak się zorganizować.

Po pierwsze – wcześniej kup bilety, najlepiej w dwie strony, aby nie okazało się w dniu wyjazdu, że kosztują o 100% więcej.

Po drugie – zarezerwuj nocleg, ustal cenę i upewnij się, że wszędzie Cie odbiorą i zawiozą.

Spontany zostawmy na inne okazje. Podczas Khmerskiego Nowego Roku, kiedy wszyscy odwiedzają wszystkich, a południe Kambodży przeżywa oblężenie trzeba postawić na konkretny plan.

No to jedziemy!

Bus spóźniony – uwzględnione w planie.

Na dworcu przez dzikie tłumy przedzierają się autobusy z karteczkami: Siem Reap 7:00, Battambang 7:00, Sihanoukville 7:00. Siem Reap 7:15, Battambang 7:15, Sihanoukville 7:15. Siem Reap 7:30, Battambang 7:30, Sihanoukville 7:30…… Doczekaliśmy się na nasz Sihanoukville 8:00.

Sorya Bus Company nikogo nie zostawi na lodzie. Każdy ma miejsce siedzące. Klima działa. Milusio.

Pan od domku na wyspie telefonicznie zapewnia, że łódź na nas czeka. Don’t worry! Tuk tuk elegancko podjeżdża, wiezie nas do portu. Nie płacimy – wszystko w cenie. Łódka – tradycyjnie zielono-pomarańczowa. Hmmm – myślałam, że na dwugodzinną podróż przeznaczą większy stateczek…

Oprócz nas – kilku worków ryżu, baniaki z benzyną, reklamówki z ogórkami, chili, ziemniakami. Jest i kapitan, bosman i majtek w jednym – młody chłopaczek w obcisłych dżinsach. Wypływamy. I już wiadomo, że nie pogadamy – silnik nadaje na najgłośniejszych obrotach. Młody ma w nosie wycieczkę – nie kręcą go nawet wielkie dźwigi i kontenerowce. Idzie spać.

A niebo coraz ciemniejsze i ciemniejsze.

A fale coraz większe i większe.

I w końcu dostaję słony chlust w twarz. No dobra, zakładamy kapoki.  A tu drugi po plecach, po nerach. Coraz większe słone razy nie wiadomo skąd. Młody zamienia się w ukwiał. Przyklejony do PS, jakby go nie było.  Nad nami czarne chmury. Jeszcze nie pada, ale mam wrażenie, że za chwilę zostaniemy pożarci przez fale. Widzimy jakiś ląd – pokazuję naszemu kapitano-bosmano-majtkowi i on zaczyna płynąć we wskazanym kierunku. Zaczyna biegać po krawędziach łodzi od steru do kotwicy.  Okazuje się, że nie wie gdzie dokładnie ma nas zawieźć. Cholera – wysadź nas człowieku obojętnie gdzie! Lądu! Jak na zawołanie zaczyna padać. Lać. Z góry na słodko, z boku na słono. I jeszcze większe fale. I błyskawice. Cali mokrzy siedzimy pod plandeką w towarzystwie dyń i bakłażanów. I już czuję, że wiem. Wiem, co to jest choroba morska.  Zaczynam rzygać własnymi piętami i oddaje się temu rzyganiu cała. Rodzę bez znieczulenia przechylona przez burtę.  PS na szczęście jest przytomny i przytula mocno Młodego.

Tak sobie sztormowaliśmy w łupince przez 5 godzin.

Młody na cześć naszej podróży wymyślił nowy rodzaj morskiego środka transportu:  Odsztormowiec – taki, co to żadnych morskich burz się nie boi.

P.S Ilona, podziękuj swojemu szefowi za to, że nie dał Ci urlopu.

Sihanoukvile jest popularną nadmorską miejscowością i punktem wypadowym na wyspy, między innymi Koh Rong. Transport na wyspę w dwie strony kosztuje 20$ od osoby. Jeśli zamiast 2h podróżuje się 5h, jeśli się zmoknie, przemoczy cały bagaż, obrzyga, zniszczy spodnie i zasymuluje się chorobę dziecka i swoją spowodowaną niedostosowaniem środku transportu jest szansa na wynegocjowanie niższej stawki.

 

Niewinne początki podrózy na Koh Rong

Jedna odpowiedź to “Żyję!”

  1. Ilona Korchut 19/04/2013 @ 3:43 AM #

    Wow!!! Dziękuję szefowi, że nie dał mi urlopu!

Dodaj komentarz